W nocy z soboty na niedzielę zmieniamy czas z letniego na zimowy. 27 października nad ranem wskazówki zegarów cofniemy z godz. 3.00 na godz. 2.00.
Dodatkowa godzina snu, którą zyskamy dzięki zmianie czasu na zimowy, nie wpłynie znacząco na efektywność naszej pracy – uważa ekonomista dr Bartłomiej J. Gabryś. Dodał, że zmiana ta powoduje koszty m.in. związane z transakcjami finansowymi w wymiarze globalnym.
Dr Bartłomiej J. Gabryś z Katedry Przedsiębiorczości z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach podkreślił w rozmowie z PAP, że dodatkowa godzina snu, którą zyskamy, niekoniecznie wpłynie na efektywność pracy. „Mało prawdopodobne, że dzięki tej dodatkowej godzinie będziemy wcześniej wstawać i sprawniej pracować. Pod względem efektywności naszej pracy nie ma więc różnicy, czy pracujemy w jednym czasie, czy w drugim. Znaczenie ma sama zmiana i koszty dostosowywania się organizmu” – wskazał.
„Zegar biologiczny każdego z nas nie od razu przyjmie jako obowiązującą zmianę czasu. Stąd kosztownym dla naszego komfortu psychofizycznego jest sam proces zmiany i perspektywa adaptacji. Zwłaszcza zmiana marcowa potrafi być bolesna, a czas adaptacji potrafi wynosić nawet tydzień. To naprawdę ma znaczenie w zawodach, gdzie od stopnia uwagi zależy np. bezpieczeństwo pasażerów w transporcie zbiorowym” – dodał.
Dziś w wymiarze ekonomicznym zmiany czasu to głównie koszty. Szczególnie zauważalne są one w systemach logistycznych – tam, gdzie wykorzystywany jest system pracy zmianowej czy w systemach elektronicznych prowadzących transakcje finansowe w wymiarze globalnym. „Pamiętajmy, że nawet – wydawałoby się niezawodnym – bankomatom, zdarzyło się nie udźwignąć tej zmiany, a my jako konsumenci nie mogliśmy skorzystać z gotówki” – podkreślił.
Pytany, który jego zdaniem czas dla Polaków byłby lepszy – zimowy czy letni, powiedział, że to może zależeć od miejsca, w którym miejscu kraju się mieszka. „Bo jeżeli przyjmiemy za obowiązujący przez cały rok czas letni, to osoby mieszkające w Szczecinie spytają, dlaczego u nich w okresie przesilenia grudniowego o godzinie 9 rano jest wciąż ciemno. Natomiast jeśli wybierzemy czas zimowy jako obowiązujący, to z kolei mieszkańcy Bieszczad zadadzą nam pytanie, dlaczego u nich na przełomie czerwca i lipca w okolicach 3 w nocy jest już jasno” – mówił.
Sam jednak byłby skłonny wybrać czas letni jako stale obowiązujący, z uwagi na większą liczbę godzin słonecznych do wykorzystania w drugiej części dnia. „To konsekwencja pewnej zmiany życia, jakiej doświadczamy. Już nie wszyscy pracujemy od godz. 6 rano, na trzy zmiany, w dużej fabryce. Teraz raczej zaczynamy pracę w biurach, administracji, w usługach w godz. 7.30-8, a po pracy chcielibyśmy móc skorzystać z tych kilku dodatkowych godzin, gdy wciąż jest jasno. To się przekłada np. na możliwość wyjścia do parku czy aktywności na świeżym powietrzu, ale również na większe bezpieczeństwo na drogach w godzinach popołudniowych, gdy ciągle jeszcze jest widno” – argumentował Gabryś.
Ustalenia dotyczące czasu letniego zostały wprowadzone przez państwa europejskie w ubiegłym wieku, a ich celem było oszczędzanie energii, w szczególności w czasie wojny i podczas kryzysu naftowego w latach 70. XX wieku.
Teraz już – zdaniem dr. Gabrysia – argument ten nie ma uzasadnienia. „Dwukrotne zmiany czasu, gdy spojrzymy na relację ze zmianami w popycie/podaży energii elektrycznej okazują się nie mieć znaczenia. A np. w Portugalii, kiedy zmieniono czas na stałe na letni, wręcz przeciwnie, zużycie prądu minimalnie wzrosło. Okazało się bowiem, że dzieci, które przychodziły do szkoły rano, gdy było jeszcze ciemno, zostawiały włączone światła, po prostu zapominając, iż należy je wyłączyć, gdy pojawi się światło słoneczne. Odnotowano wtedy niewielkie przyrosty zużycia energii, w porównaniu do okresu przed zmianą czasu” – mówił.
W marcu br. Parlament Europejski opowiedział się wprawdzie za zniesieniem zmiany czasu. Europosłowie chcieli, aby zmiana czasu w ostatnią niedzielę marca 2021 r. była ostatnią zmianą w tych krajach UE, które wybiorą na stałe „czas letni”. Stanowisko PE stało się przedmiotem negocjacji z ministrami UE w tej sprawie. Unijne stolice (w tym Warszawa) nie podzieliły jednak stanowiska PE. Ostatecznie projekt został zamrożony. Obecnie jest rozpatrywany na poziomie grup roboczych. Fińska prezydencja nie wyklucza, że wniesie go pod obrady ministrów transportu w grudniu. Jednak na razie – jak podały kilka dni temu źródła dyplomatyczne PAP – nie zanosi się na to.